Z pamiętnika nauczyciela akademickiego: Turkusowa Edukacja

Zaczyna się nowy semestr a z nim idą nowe pomysły na zmiany związane z dydaktyką. Co planujecie zmienić w swoich zajęciach? Dla mnie kolorem na semestr letni jest turkus.

Ale o co chodzi?

Chodzi oczywiście o nawiązanie do turkusowych organizacji. W Polsce twarzą turkusowej samoorganizacji jest prof. Andrzej Blikle. Pisze na ten temat blogi, książki (Doktryna Jakości, dostępna też jako bezpłatny pdf) czy prowadzi warsztaty (90 min w mp4).

W olbrzymim skrócie, w turkusowych organizacjach ważne jest zaangażowanie wszystkich uczestników organizacji we wspólne działanie, poczucie (faktyczne) sprawczości, podmiotowość w relacjach oraz rozwój własny członków organizacji, który przekłada się na rozwój organizacji.

Takie podejście do wspólnego działania powoduje, że uczestnicy organizacji mogą zaspokoić wyższe potrzeby, np. potrzebę poczucia dumy z siebie i swoich działań. Oczywiście można zapytać się czy taka utopia ma prawo funkcjonować, po przykłady i dyskusje odsyłam do powyższych pozycji lub do tego krótkiego wywiadu.

Jak to się ma do edukacji?

Gdyby szukać różnic pomiędzy organizacją a studiami na uczelni wyższej, to różnic można znaleźć wiele. Organizacje buduje się by rosła i trwała latami, a studia z perspektywy studenta mają określony zakres czasowy; przyjęcie do organizacji poprzedzone jest rekrutacją nad którą mamy dużą kontrolę, a na zajęcia przychodzą różne osoby, czasem przypadkowe.

Ale można też się skupić na podobieństwach. Zarówno w organizacjach jak i na zajęciach uczestnicy liczą na własny rozwój; tak w organizacjach jak i na uczelni większa efektywność jest możliwa przy współpracy i zaufaniu. Podobieństw można szukać dalej, dają one nadzieję, że pewne zasady dotyczące turkusowych organizacji można przenieść do klasy.

Nie jest to proste. Typowy schemat prowadzenia zajęć związany jest z najczęstszym pytaniem studentów na pierwszych zajęciach, czyli: jakie są zasady oceniania i czy obecność jest obowiązkowa. A jak przeczytamy tutaj, czwartym punktem dekalogu turkusowych organizacji jest nie oceniaj, bo to niszczy – doceniaj, bo to wzmacnia.
Czy można nie oceniać? Co prawda mógłbym studentom powiedzieć na początku semestru 'pracujcie a będzie dobrze’, ale Polska Komisja Akredytacyjna ocenia (oceniając kierunek) też jasność kryteriów oceniania przedmiotów opisanych w karcie przedmiotu, zupełnej samowoli tutaj nie ma.

Czy trzeba oceniać by wystawić ocenę?

Wątków związanych z turkusem jest wiele, poniżej rozwinę ten związany z ocenianiem.

Kiedyś próbowałem w ocenianie wciągnąć samych studentów dając im część punktów do rozdzielenia. Ale to był bardzo zły pomysł. Ocenianie kolegi/koleżanki nadwyręża społeczne więzy pomiędzy studentami, które dla wielu z nich są ważniejsze niż sama ocena (nic dziwnego).

Inne podejście polegało na uzupełnianiu oceny za projekt szerszą informacją dotyczącą wad i zalet oraz kierunków poprawy zgłoszonego rozwiązania. Bogu świeczka (=studentom feedback), diabłu ogarek (ocena oparta na punktach dla PAKA)? Niestety odnoszę wrażenie, że jeżeli feedback stoi obok oceny punktowej, to i tak dla większości studentów liczy się ocena punktowa a nie proza i szkoda godzin spędzonych nad redakcją tych opisów. Feedback jest użyteczny, ale jego odbiór bywa zdominowany przez punkty.

Jeszcze inna próba dotyczyła oceniania zespołu jako całości, a nie studentów indywidualnie. To podejście bardziej wspiera współpracę w zespole, ale wciąż mamy ocenianie tyle, że dwóch-trzech osób zamiast jednej.

A więc jak będzie wyglądała ocena bez oceniania tego lata?

Prowadzę zajęcia projektowe. Główny pomysł polega na tym, by wybrać projekty, które chciałbym by zostały zrealizowane, z których mógłbym się czegoś ciekawego nowego dowiedzieć.
Projekty podzielone będą na zadania, tak by uzyskanie oceny X było związane z wykonaniem konkretnego zdefiniowanego zadania.
Zadania, którego wykonanie będzie wymagało określonej wiedzy i umiejętności a z drugiej strony, zadania którego wykonanie będą mogli zweryfikować sami studenci. Nie będzie więc elementu zaskoczenia 'ocenił mnie lepiej/gorzej niż się spodziewałem’, ale będzie wiadomo co trzeba wykonać na ocenę X. Aby uzyskać ocenę X+1 trzeba zrobić wszystkie zadania na ocenę X i dodatkowo to na ocenę X+1.
Przy odpowiednim zdefiniowaniu zadań, ocena jest (prawie automatyczną) konsekwencją aktywności studenta, a prowadzący zamienia się w potencjalnego współpracownika, który może doradzić co opanować by dane zadanie rozwiązać. Co więcej, który sam jest zainteresowany poznaniem odpowiedzi.

Jak się sprawdzi to podejście? Zobaczymy w czerwcu.
Jeżeli macie ciekawe pomysły/propozycje, chętnie usłyszę.

5 thoughts on “Z pamiętnika nauczyciela akademickiego: Turkusowa Edukacja”

  1. Ciekawy wpis.

    To może ja się podzielę doświadczeniami. W zeszłym roku spróbowałem częściowo samodzielnego oceniania przez studentów. Ocena końcowa wynikała z punktów, które uzyskali z zajęć domowych (moja ocena), i z punktów z końcowego projektu. Projekty były oceniane przez troje innych studentów i przeze mnie (końcowa punktacja projektu stanowiła średnią z mediany ocen studentów i mojej). Chodziło mi o to, żeby każdy zobaczył i spróbował ocenić inne projekty – i w ten sposób nauczył się może czegoś więcej.

    Wg mnie to zadziałało. Moje punktowanie było trochę bardziej surowe, ale generalnie co do rang było w miarę zgodne z ocenami studentów.

    Ale to zadziałało, bo były spełnione następujące warunki:
    1. Studenci mieli jasne wytyczne, jak i za co przyznawać punkty. Zaznaczali tylko pola w formularzu typu: czy czegoś brakuje, czy coś po prostu jest, czy coś jest opisane w sposób wyczerpujący i atrakcyjny itp. (różna liczba kategorii, w zależności od ocenianego elementu). Miejsce na subiektywne odczucia było dosyć ograniczone.
    2. Projekty były anonimowe. Miałem nieliczną grupę – kilkanaście osób – i w ciągu semestru zdołałem ich trochę poznać. Projekty do oceny nie przydzielałem losowo, ale spędziłem trochę czasu, żeby je odpowiednio przypisać (osobom, o których podejrzewałem, że mają rzadszy kontakt z ocenianym). Dodatkowo, chociaż studenci byli poinformowani o tym, że sami siebie będą oceniać, to nie znali dokładnych zasad. O nich zostali poinformowani na ostatnich zajęciach, w trakcie których przeprowadzane było to wzajemne ocenianie. Po wystawieniu ocen pytałem się, czy wiedzieli kogo oceniają. Większość nie wiedziała (w trakcie oceniania też było zabawnie, bo padały różne komentarze kto to mógł przygotować, często błędne).

    Przygotowanie tego wymagało trochę pracy z mojej strony. Efektem było coś nowego dla nich. Mam nadzieję, że zakiełkuje (ocenianie innych, jednocześnie refleksja nad własną pracą). Przy kilkudziesięciu studentach byłoby już ciężko. Student zawsze przechytrzy system 😉

    1. Dziękuję za ten opis.
      Myślę, że dla studentów postawienie się w roli oceniającego to ciekawe doświadczenie. Taka perspektywa powinna im ułatwić przygotowanie projektu, który łatwiej wysoko ocenić.
      Na dobrą sprawę, jeżeli kryteria są jasne, znane i szczegółowe, to studenci mogliby się sami ocenić, wystarczy że sprawdzą co zrobili czego nie zrobili. W sumie podobny model mam w planie przetestować tego lata.

  2. Myślę, że opracowanie dobrych kryteriów to klucz do połowy sukcesu. Ale to jest trudne (dla mnie było, i nie jestem pewny, czy zrobiłem to idealnie, ale mam nadzieję, że nie najgorzej). Tutaj link do formularza, który wypełniali moi studenci, może jakoś wspomoże, a i uwagi mile widziane 🙂 :

    https://docs.google.com/forms/d/e/1FAIpQLSednPL0TpUAi5sq7m0HC-pYHLoG6P7GfGuKsNrDHDKZNd5EzA/viewform

    (4 sekcje, wymagają wypełnienia, żeby przejść dalej, ale nie trzeba wysyłać danych 😉 ).

  3. Mnie się też podoba spojrzenie Bliklego na kwestie zarządzania, ale ja raczej myślałem o stosowaniu tego typu pomysłów (choć nie przepadam za systemami „totalnymi”) w relacjach z doktorantami i współpracownikami w grancie. Jeśli chodzi o etap magisterski studiów, to moje osobiste odczucie jest takie, że jednak czasem nie możemy odejść od oceny przez nauczyciela. Rzadko, ale jednak czasem zdarza mi się, że student/ka uważa, że coś zrobił/a, a ja jednak muszę mu/jej powiedzieć, że to co zrobił/a nie spełnia standardu minimum na ocenę dostateczną. I myślę, że wtedy studenci mieliby czasem trudność w przyznaniu 2 „demokratycznie”. Nikt nie chce oblewać kolegów. I to jest też ważna rola wykładowcy, jeśli przyjmujemy jakąkolwiek odpowiedzialność za to czy dyplomy uczelni cokolwiek oznaczają.

    1. Myślę, że praca na uczelni jest pracą w organizacji, więc pomysły turkusowej samoorganizacji przekładają się w sposób bezpośredni, ma się dużą kontrolę nad tym z kim się pracuje. A nawet ten turkus jest bardziej naturalny w pracy badawczej, gdzie możliwość samorealizacji i poczucia dumy z tego co się robi jest jednym z silniejszych motywatorów. Przynajmniej na naszym wydziale mam wrażenie, że wśród pracowników mniej więcej tak to funkcjonuje lub mogłoby funkcjonować.

      W przypadku zajęć ze studentami jest trudniej, chociażby przez to, że na zajęcia trafiają czasem przypadkowe osoby.
      W Doktrynie Jakości A. Bliklego kilkukrotnie jest podkreślone, że podmiotowe traktowanie w żaden sposób nie jest przyzwoleniem na niższą jakość, celem jest przecież zwiększenie jakości. Ja na moich kursach mam średnio mniej więcej 1/4 osób, które nie zaliczają lub się wypisują, a jak na studia magisterskie to dosyć wysoki współczynnik.
      Ale mniej martwi mnie student, który być może zaliczy przedmiot tylko dlatego, że był w grupie z kimś naprawdę dobrym, niż student który bardziej skupia się na zaliczeniu niż na doskonaleniu swoich umiejętności.
      Pewnie mam też perspektywę skrzywioną przez małe monografy na starszych latach. Być może gdybym prowadził zajęcia na pierwszym roku miałbym inne spojrzenie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *