Drugie wydanie Esejów oraz kilka doświadczeń z procesu wydawania książki

Okladka-724x1024

Dwa dni temu odebrałem z drukarni drugie, rozszerzone o ponad 30 stron, wydanie Zbioru esejów o sztuce prezentowania danych. Od wczoraj jest ono dostępne w księgarni Politechniki Warszawskiej (gmach główny), a niedługo powinno być dostępne w szerszej dystrybucji. Z tej okazji chciałbym podzielić się kilkoma doświadczeniami z pisania i samodzielnego wydawania książki. Może komuś się do czegoś przydadzą.


,,Przewodnik po pakiecie R’’ został wydany przez Oficynę Wydawniczą Gewert i Skoczylas, znaną z podręczników matematycznych dla politechnik. Fantastyczna współpraca z osobami o dużej wiedzy i doświadczeniu.
,,Analiza danych: Modele z efektami stałymi, losowymi i mieszanymi’’ została wydana przez PWN. Duże wydawnictwo biorące na siebie rozpoznanie rynku, marketing, dystrybucję, druk, skład, redakcję językową, praktycznie wszystko.
,,Pieczara Pietraszki’’ jest wydana przez serwis ,,Rozpisani’’, self-publishingową nogę grupy PWN, bardzo elastyczna współpraca.
,,Beta, Bit and the biggest living organism” jest dostępne na Amazonowej platformie self-publishingowej https://kdp.amazon.com/.

Doświadczenie 1: Bez względu na to, czy wybierzesz dużego czy małego wydawcę, oszczędzi Ci to masę, masę czasu związanego z dystrybucją, składem, drukiem itp.

Pracując z wydawcą będziesz mógł się skupić na treści.
W przypadku platform do self-publishingu będziesz musiał zainwestować nie tylko czas ale też pewną kwotę pieniędzy aby książkę przygotować do druku i wydrukować. Jeżeli uważasz, że Twoja książka przekroczy barierę kilkuset egzemplarzy to dobrym rozwiązaniem może być rozmowa z klasycznym wydawcą. Jeżeli książka mu się spodoba i zobaczy w niej potencjał to może wziąć na siebie koszty przygotowania, druku i dystrybucji.

A więc dlaczego Eseje nie są wydane przez żadnego z powyższych wydawców?
Każdy wydawca (może nie każdy, ale większość) będzie preferował projekty, które z dalekim od zera prawdopodobieństwem zakończą się sukcesem finansowym.
Eseje są w kolorze, a druk w kolorze jest znacznie droższy niż czarnobiały (w 2014 było to ponad 35pln w hurcie za egzemplarz). Nie mają zewnętrznego dofinansowania, a wiele książek ukazuje się drukiem tylko dzięki dofinansowaniu ze strony jakiejś instytucji.
Ale największym problemem było, że całość miała być i jest dostępna bezpłatnie online na licencji CC.
Jak na książkę, której koszt brutto nie chciałem by przekroczył 60pln przyznacie, że nie brzmi to jak okazja dla wydawcy.
No dobrze, więc wydajemy książkę sami, pobrudzimy sobie ręce, ale w końcu nic co ludzkie…

Doświadczenie 2. Tak czy inaczej potrzebny jest wydawca.

Osoba prywatna w Polsce nie może wydać i sprzedawać książki. Potrzebny jest wydawca. Na szczęście wydawcą może być fundacja. Jak się okazuje (patrz komentarze) książkę może wydać nawet osoba prywatna.

Doświadczenie 3. Potrzebujesz dużo czasu na napisanie książki.

Myślisz, że masz już gotowe materiały i napiszesz książkę w miesiąc?
Pomnóż to razy 10 i na wszelki wpadek jeszcze razy dwa.
Pierwsze wydanie esejów powstawało ponad dwa lata. Dodatkowy rozdział do drugiego wydania planowałem napisać w miesiąc, ale zajęło to 7 miesięcy.
Jeżeli masz talent i potrafisz ładnie pisać to pewnie zrobisz to znacznie szybciej niż ja.
Ale samo zbieranie i porządkowanie materiałów to zazwyczaj znacznie dłuższy proces niż się na początku wydaje.

Doświadczenie 4. Potrzebna jest redakcja.

Książkę trzeba zredagować. Nie możesz robić tego sam, autor nigdy nie zobaczy nawet części błędów i usterek, które wychwycą inne oczy.
Przyda się zarówno redakcja merytoryczna jak i językowa. Redakcją językową mogą się zająć freelancerzy, ale redakcję merytoryczną musi zrobić ktoś, kto się zna na temacie. Trzeba też pogodzić się z tym, że bez względu na to ilu jest reaktorów i jak są dobrzy, zawsze jakiś babol się ukryje. Miałem szczęście do świetnych redaktorów jednocześnie merytorycznych i językowych, Karolina Biecek, Joanna Karłowska-Pik i Paweł Chudzian poświęcili wiele czasu by wyplenić tysiące (dosłownie!) chwastów.
Acha, i do redaktorów wysyłaj tylko wersje, które uważasz, że są dopracowane i gotowe, inaczej będziesz powtarzał redakcje wiele razy.

Doświadczenie 5. Potrzebny jest skład.

Książkę trzeba złożyć. Przyda się doświadczenie z LaTeXem (ale uwaga, wielu redaktorów językowych nie chce pracować z czymś co nie jest wordem). Trzeba poczytać trochę o typografii, dzięki temu powinno się uniknąć największych wpadek. Czytanie o typografii zacząłem od ,,Typografia typowej książki’’ Robert Chwałowski i ,, The Elements of Typographic Style’’ Roberta Bringhursta, obie książki polecam (choć ta druga to cegła, ale piękna cegła). A później to już eksperymenty, internet, eksperymenty itp. Oczywiście dobrze jest mieć biblioteczkę z dobrze złożonymi książkami. Zawsze można zobaczyć jak tam rozwiązano (lub nie) pewne problemy.

Jeżeli w książce jest mało tabel i wykresów, to dobrym rozwiązaniem może być użycie programu InDesign. Jest dostępny w chmurze, więc płaci się tylko za czas używania. Składałem w nim Pieczarę Pietraszki i było to o niebo prostsze niż używanie LaTeXa.

Ale jeżeli chodzi o Eseje, chciałem mieć jedno źródło kompilowane i do htmla i do pdfa. Dlatego materiał źródłowy trzymam w LaTeXu (szablon tufte-latex) a niewielki R’owy skrypt parsuje kod do bootstrapa.
Skład Esejów ma zbyt wiele detali by można było go trzymać w markdownie.

Przy składzie pułapek jest co nie miara. Np. z książek Donalda Knutha zapożyczyłem bibliografię posortowaną po nazwiskach pierwszych autorów, choć autorzy są wymieni w formacie Imię Nazwisko. A więc na pierwszy rzut oka bibliografia jest nieposortowana. Nie uwierzycie ile otrzymałem w tej sprawie komentarzy, że tak się nie robi. (W drugim wydaniu jest tak samo. Jakoś wolę się już tłumaczyć, że Donald Knuth też tak robił).

Doświadczenie 6. Potrzebny jest druk.

Książkę trzeba wydrukować. Jeżeli myślisz, że sprowadza się to do wyboru drukarni to jesteś w błędzie. Na odbiór książki ma olbrzymi wpływ papier, na którym książka jest drukowana oraz drukarka, którą będzie szedł druk (nie mówiąc o operatorze, ale na to rzadko ma się wpływ).
Warto, warto, warto robić wydruki próbne aby oszczędzić sobie niespodzianek.

Pierwsze wydanie Esejów było drukowane na kredzie 150g. Jest to papier sztywny, co trochę utrudnia czytanie. Jest też ciężki, jeden egzemplarz waży prawie 700g. Dodatkowo okazało się, że czarny kolor na niektórych stronach był drukowany z mieszaniny kolorów (problem w konwersji RGB na CMYK) przez co niektóre strony są rozbarwione i nie ostre. Niby 99% osób nie zwróci na to uwagi, ale jak już wiesz na czym polega problem to nigdy nie będziesz już potrafił go zignorować.

Dodruk Esejów był robiony na lekko kremowym papierze Munken. Lekki, przyjemny w dotyku, objętościowy (dodruk ma szerszy grzbiet przez co też łatwiej go znaleźć na półce z książkami). Wszystko super, ale niestety kolor i detale na tym papierze trochę tracą. A kolorowy i złożony wykres stracić może wiele.

Przed drugim wydaniem robiłem jeszcze testy z offsetem 90g, ale i na nim kolory nie były zbyt żywe.
Koniec końców drugie wydanie jest drukowane na 100g kreda mat. Być może odrobię sztywny, ale kolory są niesamowite. I okładka w mat jest przyjemniejsza w dotyku. Drugie wydanie jest o 30 stron większe od pierwszego, ale ponieważ kartki są cieńsze więc tego nie widać.

W pierwszym wydaniu nie było spadów, przez co strony otwierające rozdziały miały białe ramki. To źle wyglądało.
W dodruku były spady, ale przez to marginesy były zbyt małe. To trochę drażniło.
W drugim wydaniu nie ma spadów, ale problem ramek został rozwiązany przez zastosowanie znacznie szerszych marginesów z zaokrąglonymi rogami.

Doświadczenie 7. Potrzebna jest dystrybucja.

Super. Masz już wydrukowane książki w magazynie. I co teraz?
Książce potrzebna jest dystrybucja. I o ile wysyłanie pocztą pierwszych 100 egzemplarzy może jeszcze jest frajdą, to wcześniej czy później ta frajda się skończy. Potrzebny jest dystrybutor i to im szerszą dystrybucję umożliwi tym lepiej.
Pracownicy uczelni pewnie w pierwszej kolejności powinni porozmawiać z oficynami własnych uczelni. W moim przypadku były to Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, nie ma on może tak szerokiego zasięgu jak PWN, ale jest on i tak bardzo szeroki (np. obejmuje empik, księgarnię Gandalf i wiele innych).
Współpraca bardzo pozytywna a i gdy trzeba coś sprawdzić to blisko jest biuro wydawnictw.

Duzi dystrybutorzy z małymi wydawcami (a jeżeli sam wydajesz swoją książkę to taki jesteś) nie rozmawiają. Więc tak czy inaczej warto poszukać większego wydawcy.

Doświadczenie 8. Zawsze będzie trzeba coś poprawić.

Jak dla mnie książki to nie są dzieła, ale etapy w procesie. Zawsze jest coś co warto poprawić.
Przed drugim wydaniem zmodyfikowałem połowę wykresów. Trzeba było albo powiększyć opisy osi, albo pomniejszyć, albo dodać tytuł, albo usunąć. O drobnych zmianach typu literówki, aktualizacja adresów stron www nawet nie wspomnę. Przygotuj się, że pisanie książki nie kończy się w chwili gdy trafia ona do druku. Kto wie ile dni upłynie zanim trzeba będzie napisać pierwszą erratę?

Jakieś podsumowanie?

A może e-book?
A może tylko wersja html?
Cały problem z drukiem i dystrybucją odpada.
Może to i rozwiązanie?

Choć…, dużym zaskoczeniem było dla mnie to, że i pierwsze wydanie i dodruk sprzedały się w ciągu kilku miesięcy. Pomimo, że książka była dostępna za darmo w formacie html!
Czy to czegoś dowodzi?
Rynek e-booków na pewno się rozwija i będzie się rozwijał.
Ale wciąż jeszcze miło czyta się wydania papierowe.

9 thoughts on “Drugie wydanie Esejów oraz kilka doświadczeń z procesu wydawania książki”

  1. Super! Czekam aż wejdzie do księgarni internetowych 🙂 Jak Pan mówi o drukowaniu w kolorze, to przypomina mi się „Przewodnik po pakiecie R” i tabela z paletą kolorów (w czerni i bieli oczywiście 😉 (oczywiście jest właściwy komentarz, gdzie można to znaleźć)- niezmiennie mnie to bawi)

  2. Coś w tym jest. Jeżeli chodzi o tabele z kolorami, to planuję w kolejnym wydaniu wykorzystać okładkę na pokazanie różnych palet (lub wykorzystać QR kody do linkowania kolorowych wykresów, ale te chyba nie są tak popularne jak bym chciał).

  3. Na wstępie chciałbym podziękować za bardzo ciekawy i użyteczny wpis.

    Nie jestem przekonany co do słuszności Doświadczenia 2. Wg strony e-isbn „Wydawcą może być każda osobna prawna lub osoba fizyczna.” (wide pytanie „Jak definiuje się wydawcę książki?” i następne). Sprzedaż raczej też powinna być możliwa, chociaż trzeba pamiętać o uwzględnieniu przychodu w rocznym zeznaniu podatkowym (w rubryce „Inne”) oraz samodzielnym zapłaceniu podatku (większość osób prywatnych nigdy tego nie robi ze względu na zaliczkę odprowadzaną regularnie przez pracodawcę). Poza tym w pewnych warunkach sprzedaż musi być rejestrowana za pomocą kasy fiskalnej – nie jestem jednak pewien, w których dokładnie.

    Ogółem – odpowiednio zdeterminowana jednostka powinna być w stanie samodzielnie wydać i sprzedawać książkę. Z pewnością warto skonsultować całe przedsięwzięcie z prawnikiem, aby nie złamać przy tym prawa. Wszystkie te problemy weźmie na siebie wydawnictwo – choćby tylko z tego powodu warto rozważyć współpracę.

    Jeżeli chodzi o Doświadczenie 6 – czy można prosić o uzasadnienie tezy? Z pewnością istnieją książki którym „służy” forma drukowana, ale nie uważam aby dotyczyło to każdej książki. Nie przekonuje mnie takie dogmatyczne podejście do sprawy.

    1. Tak to jest z doświadczeniami, one wcale nie musza być dobre 😉

      Rzeczywiście, na tej stronie http://www.gazetapodatnika.pl/artykuly/jak_zostac_wydawca-a_2316.htm też jest informacja, że osoba fizyczna może być wydawcą. Nie wiem czy to się zmieniło w ostatnich latach czy źle zapamiętałem stan sprzed dwóch lat, ale jak się okazuje nawet fundacja nie jest potrzebna. Dziękuję za zwrócenie na to uwagi, zaraz zmienię wpis.

      Jeżeli chodzi o punkt 6, cały wpis dotyczy drukowanej książki. Jeżeli książka ma być wyłącznie w postaci elektronicznej to odpada problem druku i zmniejsza się problem dystrybucji. Skład jest łatwiejszy itp.
      Ale na wydawaniu samego ebooka się nie znam.
      Ciekawy wpis na ten temat jest tutaj: http://martaklimowicz.pl/self-publishing-w-polsce-jak-napisac-i-sprzedac-e-booka/
      A trafiłem na ten wpis dzięki innemu wpisu z blogu ŚwiatCzytników http://swiatczytnikow.pl/self-publishing-wyniki-alexa-barszczewskiego-po-dwoch-latach-doswiadczenia-marty-klimowicz/. Na tym blogu pokazano przykład książki dostępnej w papierze i ebooku, wydanie papierowe sprzedało się w 12x większym nakładzie.

  4. A w jaki sposób wydać własnym nakładem, ale gdy się chce ominąć te wszystkie drukarnie i samodzielny skład? Czy platformy wydawnicze jak rozpisani. pl ułatwiają takie sprawy? Kogo najlepiej wybrać do pomocy przy wydaniu?

    1. Zależy od tego do kogo ta książka i jak złożony jest skład.
      Ja akurat nie robiłem składu w rozpisani.pl, ale mają taką opcję na stronie i myślę, że jeżeli większość książki to tekst (lub złożonych elementów jest niewiele) to zrobią oni wszystko, począwszy od składu przez redakcje, druk, dystrybucje, promocje i rozliczenia.

  5. Nie mogę przestać myśleć, że przy tym drukowaniu tekstu nie z 100K, tylko z CMY to jednak zawaliła drukarnia. To nie powinno przejść przez prepress, nawet przy druku na cyfrze… Chociaż nie jestem zupełnie pewna, jak w tej chwili drukarnie prowadzą przygotowanie do druku przy niskich nakładach. Ale też podczas składu książki należałoby od razu pracować w przestrzeni CMYK. InDesign chyba przestrzega przed importowaniem elementów, które nie są w zadeklarowanej przestrzeni barwnej. Nie pracowałam w LaTeXu, więc nie wiem, czy to środowisko ma podobne pomoce, czy nie.

    Osobiście jestem zrażona do cienkiej kredy (nic nie tnie palców tak precyzyjnie przy kartkowaniu), rozumiem jej użycie chyba tylko w przypadku albumów ze zdjęciami lub reprodukcjami dzieł sztuki, gdzie wysokie odwzorowanie kolorów jest naprawdę ważne. Przy książce z elementami w kolorze pewnie próbowałabym najpierw Munkena, ale w bieli. Nie będą tak żywe, jak na kredzie, ale też nie będzie tych lekkich przekłamań, jakie powoduje kremowy odcień.

    Szacun za przebrnięcie przez Bringhursta 🙂 Kiedy wychodził, byłam na pierwszym roku studiów – wszystkie sobie kupiłyśmy po egzemplarzu, ale chyba żadna z nas nie dała rady przeczytać więcej niż rozdział wstępny aż do obrony licencjatu. Gdyby ktoś kiedyś szukał praktycznego poradnika projektowania i składu (Bringhurst jest poetą :)), to polecam książkę Mitchella i Wightman „Typografia książki. Podręcznik projektanta” (https://d2d.pl/index.php?id=25). Jeśli to by było za obszerne, to można się też zadowolić o wiele cieńszą „Pierwszą pomocą w typografii” (https://www.mocak.pl/sklep/produkt/pierwsza-pomoc-w-typografi).

    Zastanowiła mnie też kwestia tej bibliografii. Moją pierwszą reakcją było kategoryczne „mieli rację, przecież tak sformatowanej bibliografii nie da się przeszukiwać!”, ale po szybkim rachunku sumienia i policzeniu tekstów, w których sama zastosowałam ten model trochę złagodniałam. Pewnie przy krótkiej liście pozycji ten układ jest okej, można się w nim odnaleźć, ale gdybym miała kilkunasto- lub kilkudziesięciostronicową listę, to wybrałabym system APA (lub któryś z tych, gdzie nazwiska idą pierwsze), żeby wykorzystać korzyść idącą z szybkiego skanowania pierwszych liter w linijce dla szybkiego zlokalizowania nazwiska, którego szukam (no i familiarność alfabetu).

    Jeszcze chciałam o kodach QR. Gdyby zamiast wykresów w książce były kody QR, to pewnie nigdy bym żadnego nie obejrzała. CHYBA ŻE pod kodem kryłaby się rozszerzona wersja wykresu, który w podstawowej reprezentacji jest wydrukowany w książce, to wtedy, jeśli wykres by mnie zainteresował, pewnie bym sprawdziła, co się kryje w sieci. Ale z punktu widzenia czytelnika/użytkownika zastąpienie wykresu kodem QR to wprowadzenie dodatkowego kroku – a użytkownicy są leniwi :).

    1. Dziękuję za szczegółowy komentarz.

      Jeżeli chodzi o kody QR, to był to eksperyment.
      Kody prowadziły do skrótów generowanych przez serwis http://bit.ly.
      Ten serwis pozwala później sprawdzić ile razy dany skrót był użyty, dzięki czemu wiadomo czy z kodów QR ktoś w ogóle korzysta.
      A więc ich popularność okazała się na tyle mała, że w drugim wydaniu większość z nich usunąłem 😉
      Pozostawiłem dwa lub trzy, które prowadzą do plików pdf bardziej złożonych grafik.
      Może ktoś będzie chciał je zobaczyć w dużym formacie lub nawet wydrukować. O ile pamiętam to grafika z okresami życia autorów lektur szkolnych z datą pierwsze publikacji lektury oraz grafika o czasach urzędowania papieży.
      W przyszłości planuję do tych kodów wrócić, ale najpierw chcę przygotować aplikację na telefony, która rozpozna dany kod i pozwoli na jakąś bardziej złożoną interakcję z tym kodem (w przypadku lektur szkolnych to może być link do życiorysu autorów). Raczej dalsza przyszłość.

      Co do przestrzeni CMYK to obawiam się, że była to wina przygotowanego przeze mnie pliku pdf. Co prawda drugie wydanie już tego problemu nie ma, choć plik przygotowany jest w ten sam sposób, więc pewnie drukarnia coś naprawiła w tym pliku.
      W LaTeX można co prawda wymuszać pracę w przestrzeni CMYK, ale gdy na jednej stronie są grafiki w formacie jpg i pdf to coś dziwnego się dzieje barwami na tej stronie. Pod tym względem, praca z InDesign jest bez porównania przyjemniejsza i wygodniejsza.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *