20 minut o edukacji i wnioskach z badania PISA

Czy możecie wygospodarować 20 minut wolnego czasu? Jeżeli tak to obejrzyjcie poniższego TEDa. Zaręczam że warto.

O edukacji oraz użyteczności danych w rozmowach o edukacji opowiada Andreas Schleicher, który jest kierownikiem zespołu PISA (badania umiejętności 15-latków) i kilku innych projektów edukacyjnych (badania nauczycieli TALIS / edukacja dorosłych PIAAC itp) w OECD.

Pomijając fakt, że Andreas jest charyzmatycznym statystykiem (mnie to wystarcza by go słuchać), mówi też o bardzo ciekawych tematach:
– O nierównych szansach w edukacji oraz tym jak niektóre kraje pracują nad zwiększeniem / zmniejszeniem różnic.
– O tym jak biedną Koreę stać na inwestowanie w dobrych nauczycieli (mają większe klasy co podwójnie się opłaca).
– O tym jak ważne w edukacji było odejście od rozliczania nauczycieli z realizacji podstawy programowej, do wspierania nauczycieli by rozwijali się i eksperymentowali (patrz też dyskusja o nauce w Polsce).
– O tym gdzie kierowani są najlepszy nauczyciele i dyrektorzy w Finlandii (do najtrudniejszych szkół by mogli się wykazać).
I wielu innych ciekawych tematach.

Tak więc przed wami Andreas i prezentacja ,,Use data to build better schools”.

Btw: dziś w OECD organizowanych jest TEDx, na którym również występuje Andreas. Jak tylko to nagranie znajdzie się w Internecie to o nim napiszę.

11 thoughts on “20 minut o edukacji i wnioskach z badania PISA”

  1. Ciekawy filmik.

    Przy czym zastanawiam się czy optymizm sytuacją polski jest uzasadniony. O ile Polska nie zmieniła się etnicznie, jednak jakość życia sporo się zmieniła i, być może, też przeszła PRL-owa apatia. Czyli w skrócie zastanawiam się na ile mądre decyzje (np. co do systemu podst-gimn-lic są różne głosy), a na ile konsekwencje ekonomiczne.

    Dodatkowo, nie wiem jakie były wymagania przed 15 rokiem życia wcześniej, ale ZTCP w matematyce licealnej wymagania drastycznie spadły (w przeciągu ostatnich lat; już nie mówiąc, jak otworzę np. zeszyt swojego Taty).

    Stąd też zastanawia mnie na ile wyniki PISA przekładają się na np. % osób, które znają bardzo zaawansowany materiał. (I które kraje pozwalają się zdolnym dzieciom wybić.)

    Jak będę miał chwilę, rzucę okiem na dane z międzynarodowych olimpiad przedmiotowych – jedynie co mi przychodzi jeśli chodzi o porównanie między krajami uczniów (tu: licealnych) o zdolnościach ponadprzeciętnych.

  2. Jeżeli chodzi o poprawę umiejętności to jest ona obserwacją z badania.
    Optymizm i różnice co o jego źródła dotyczą prób wytłumaczenia tej zmiany.

    Pomimo iż wiele osób uważa, że łatwo ją przypisać jednemu czynnikowi (politycy przypisują polityce edukacyjnej, nauczyciele rozowojowi nauczycieli, niektórzy soclologowie przemianom społecznym itp) to obawiam się że ta plątanina jest nie do rozplątania.

    Kilka krajów z naszego regiony wychodziło z PRLowej apatii, a takie duże zmiany wyników widoczne są w Polsce i to Polska jest przedstawiana na konferencjach o edukacji jako 'nowy tygrys’ w przeciwieństwie do Węgier.

    Zmiany aspiracji młodych Polaków są widoczne, pewnie tłumaczą wiele z tej poprawy, ale to tylko przenosi pytanie dalej, z czego wynikają te zmiany aspiracji?

    Być może po prostu mieliśmy szczęście i kilka czynników złożyło się na to, że średni poziom umiejętności jest wyższy. Mnie ten średni poziom bardziej cieszy niż wyższy procent olimpijczyków, ponieważ w gospodarce potrzeba milionów wykształconych rąk aby to była nowoczesna gospodarka.

    Zadanie na przyszłość to co zrobić by te umiejętności były wykorzystywane w bardziej innowacyjnych zawodach.

  3. Węgry mają inną strukturę społeczną. Acz nie śledziłem jak to w innych krajach bloku, co się dzieje, gdyby np. na Węgrzech wybrać tylko część i porównać z Polską, itd.

    Co do cieszenia się – ciężko powiedzieć. Tj. co jest istotne to:
    – co da się zrobić (ludziom można pomóc w rozwoju*), ale to nie fabryka, w której można wyprodukować dowolną liczbę osób o zadanych zdolnościach),
    – struktura zawodowa (sytuacja, w której większość osób jest overqualified, a nie ma grupy, góra zrobiłaby w Polsce coś na miarę Google’a czy FB, nie wiem czy jest najkorzystniejsza – zarówno pod względem społeczeństwa, jak i aspiracji owych osób),
    – zatem osobiście chętniej widziałbym by w LO choć dla niektórych (tj. podle zdolności, nie – pochodzenia klasowego czy finansowego) byłą możliwość dojścia do pochodnych i całek, raczej niż „równianie w dół”, gdzie nawet logarytm wypadł.

    Nie mówię, że olimpijczycy są dobrą miarą (to bardzo konkretne zdolności, jeszcze dochodzi cała sprawa z tym jak są wybierani (zwykle 4-6 z kraju na rok), jak trenowani ci konkretni reprezentanci, itd). Po prostu chwilowo nie mam pomysłu na lepszą. A z doświadczenia jako edukator zwykle widzę, że standardowe testy mają się nijak to odróżniania „dobrych” od „wybitnych”.

    Np. Dolina Krzemowa nie ściąga ze świata tylu ludzi, bo im brakuje „OK” ludzi, którzy skończyli przyzwoitą uczelnię, ale potrzebuje też wybitnych. (Teraz nie pamiętam gdzie, ale czytałem kiedyś dłuższą analizę ile jest w Stanach absolwentów różnych dziedzin.)

    *) W temacie, polecam TEDx Marii Mach o edukacji: http://streamonline.pl/tedx/ od 3:55:40.

  4. Podoba mi się podejście Carol Dweck i jej rozważania w temacie 'the fixed mindset vs. the growth mindset’, w której sukcesy przypisuje pracy i rozwojowi. Napiszę zresztą o tym więcej na początku przyszłego tygodnia, bo myślę że ważny i ciekawy temat.

    Z pewnością Dolina Krzemowa potrzebuje osób które uczyły się, pracowały i dzięki temu mają bardzo wysokie umiejętności (i techniczne i marketingowe i inne), każde rozwinięte miejsce potrzebuje takich ludzi.
    W globalnej wiosce osoba o wysokich umiejętnościach może sama dla siebie stworzyć miejsce pracy.

    Równanie w dół jest złym pomysłem.
    Ale z dwóch postaw: motywowanie całej klasy by większość nauczyła się pochodnych i całek
    a skupienie się na dwójce najzdolniejszych olewając resztę klasy bo to tępaki
    myślę, że dobry dydaktyk podejmuje wyzwanie i reprezentuje pierwszą postawę.

    Zresztą mój matematyk na obozie przed liceum pierwszego dnia wprowadził regułę, że kto nie opanuje pochodnych nie je obiadu. Drugiego dnia, że kto nie opanuje prostych całek nie je do obiadu i wystarczyły dwa dni by 30 osób potrafiło różniczkować i rozwiązywać proste całki.

  5. Nie uważam, by dobre było jak nauczyciel skupi się na kilku najzdolniejszych osobach kosztem reszty (a znam takie przypadki). Chodzi mi właśnie, by nie równać w dół. I idealnie, by dawać warunki do rozwoju osobom na każdym poziomie. I nauczyć wszystkich całek i pochodnych – super. Ale jak się nie da, to chyba lepiej nauczyć połowę, niż nikogo, prawda?

    W Dolinie Krzemowej poniekąd jest w domyśle, że każdy się sam uczy (stąd też mniej patrzą czy ktoś ktoś ma magistra, czy „dropoutował”, czy – jest tam świeżo po liceum, albo i bez). I to tam jest kluczowe, bo w wielu projektach zdolność szybkiego uczenia się jest znacznie ważniejsza niż, czy ktoś już coś wykuł.

    I wydaje się, że w tę stronę ogólnie zmierza świat – zmienia się bardzo szybko i coraz bardziej kluczowa będzie umiejętność przystosowania się do zmian (w tym: rynku pracy).
    Nie wiem na ile szkoły się do tego przystosują (mam wrażenie, że dalej pokutuje: „uczeń wie to, i tylko to, co jest w programie”). Ale mnie np. bardzo podobała się matura ustna z PL – uczeń sam wybiera temat (i może nawet zaproponować) i go prezentuje (co wymaga rozwinięcia wielu umiejętności, a nie tylko np. obkucia się z lektur pozytywizmu, choćby nawet temat tego się tyczył).

    1. W pełni się zgadzam, z wyjątkiem fragmentu '…ale jak się nie da…’.
      Jeżeli jakieś dziecko ma problem to trzeba je nauczyć się uczyć a nie spisywać na straty, bo nie jest wystarczająco zdolne. Różniczki i całki to przecież nie jest żadna czarna magia.

  6. Założyć sobie, że będzie zgodnie z naszymi życzeniami to myślenie życzeniowe. Wszędzię trzeba dodać „jeśli założenia są spełnione to coś, a jeśli nie – to coś innego” (i nie mówię tu tylko o edukacji, ale dowolnym problemie; założenie dekretem, że „się da” to pierwszy i najważniejszy krok do samooszukiwania się).

    Tu różniczki i całki to przykład. Sam powiedziałby, że proste, nauczyłem się w w wieku gimnazjalnym… ale jak uczę to dzieci z dość małego wycinka i ciężko mi powiedzieć jaka jest funcja jaki procent dzieci ile czasu potrzebuje na nauczenie się ich.

    Chodzi o to, że jak np. ktoś uczy zagadnienia X i po tygodniu rozumie go połowę klasy, to lepiej:
    – pójść dalej w nowy temat, celując w ową połowę klasy,
    – siedzieć nad X przez kolejny tydzień/miesiąc/rok, by zrozumiało 90%,
    – czy, właścienie, dla tych którzy jeszcze nie rozumieli pójść dalej, a dla tych, którzy zrozumieli – nowy temat.

    I to są inne strategie. Np. w USA kontrowersyjna ustawa „no child left behind” idzie w stronę drugiej opcji. Pytanie, czy dobrze? Ale patrząc na polską edukację, też to idzie w tę stronę (vide owe wymagania maturalne z mat. na przestrzeni lat).

    (Inna sprawa, o czym się czasem żadziej wspomina, że to nie tylko kwestia uczniów, ale i nauczycieli – jednek będzie motywujący dla uczniów na każdym stopniu rozwoju, inny – tylko dla pewnej grupy, jeszcze innym – praktycznie dla nikogo.)

    1. Nie rozumiem Twojego komentarza dotyczącego myślenia życzeniowego.
      Nie piszę, że nauczenia większości poważniejszej matematyki jest proste, piszę, że jest możliwe jeżeli poświęci się temu wystarczająco energii.

      Uznanie, że pewnych rzeczy nie da się zrobić, zanim się zacznie je robić, nie ułatwia rozwiązywania trudnych problemów.

      To czy uznamy te wysiłki za opłacalne czy nieopłacalne to inny problem.
      I aby móc to rozstrzygnąć trzeba najpierw powiedzieć sobie po co jest nam powszechna edukacja.

      W każdym razie tam gdzie piszesz ,,nie da się nauczyć tego wszystkich” powinno być ,,moim zdaniem nie opłaca się nauczyć tego wszystkich”.

  7. Daleki jestem od stwierdzeń, że kogoś się czegoś nie da nauczyć. I, mam wrażenie, że jasno sie wyrażam, że jestem za większym, nie mniejszym, dostosowaniem się do uczniów zamiast zakładania z góry.

    Acz wydaje się, że system edukacji nie dostrzega, że różnych osobom nauczenie się tego samego materiały może zająć inną ilość czasu. A jak system widzi, że czegoś się nie da dla wszystkich w danych ramach czasowych (mówię ze względu widzenia systemu, niekoniecznie – zaangażowanych nauczycieli) – obniża wymagania.

    I z _moim zdaniem_ – lepiej uczniom pomagać rozwijać różnorakie uzdolnienia, niż spędzać większość wysiłków na łatanie dziur (moim zdaniem lepiej będzie, jak uczniowe idący na studia mat-fiz będą umieli rozwiązywać proste równania różniczkowe niż jak ktoś, kto nie wiąże swojej przyszłości z mat-fiz ledwo nauczy się kilku algorytmów na szukianie perwiastków wielomianów; i dla ich rozwoju/satysfakcji, i dla społeczeństwa).

    Jeśli chodzi o cel powszechnej edukacji – warto pamiętać, że „wymagania programowe z mat.” to wierzchołek góry lodwej. Tj. oprócz oficjalnej funkcji szkolnictwa, jest też sporo https://en.wikipedia.org/wiki/Hidden_curriculum (np. punktualność, posłuszność względem porzełożonych) i działa ono jako swoiste „daycare”. Moje zdanie, w b. dużym skrócie, to dawać dobre warunki do rozwoju osobistego i przygotowania życia w społeczeństwie, a nie „wciskać” materiał.

  8. Osoby, które nie wiążą przyszłości z mat-fiz często bardzo późno odkrywają, jak bardzo przydatna jest umiejętność ,,matematycznego” myślenia. Jak na mój gust porządna matematyka dla wszystkich to minimum jeżeli chcemy poważnie mówić o gospodarce opartej na wiedzy.

    A jeżeli chodzi o rozwijanie zainteresowań – to pełna zgodna. Każde dziecko powinno sobie znaleźć przynajmniej jeden obszar w którym chciałoby się rozwijać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *